16.04.2016

O przyjaźni

Wiele razy zostało już napisane i powiedziane, że emigracja weryfikuje przyjaźnie i znajmości, z tymi z którymi łączyło cię tylko kilka wspólnych wspomnień. Łatwo było spotykać choćby na gruncie zawodowym, po twojej przeprowadzce nie mają już czasu, ale i ty nie szukasz możliwości utrzymywania bliższego kontaktu poza „lubię to” na FB czy urodzinowymi życzeniami. Kiedy wyjeżdżasz z rodzinnego kraju i wszystko jest nowe, ciekawe i absorbujące, twój czas na siedzenie przed komputerem czy chodzenie ze słuchawką przy uchu jest coraz krótszy. Zresztą po piątym czy szóstym razie opowiadanie tej samej historii staje się mechanicznym „kopiuj-wklej” i się zastanawiasz – moje życie wygląda teraz tak? Szukasz też coraz to nowych przymiotników, żeby opisać to co się zmieniło w twoim życiu.

Nazwę to brzydko – po pewnym czasie dokonuje się selekcja – kontakty same się urywają, bo na twojego maila nie ma odpowiedzi od kilku miesiący, a i ty czujesz się głupio odpowiadając na wiadomość z zeszłego roku, bo wcześniej nie było czasu.

Nie jestem osobą, która łatwo nawiązuje kontakty, na początku jestem typem obserwatora, częściej słucham niż mówię, patrzę, uśmiecham się. Po pewnym czasie klik i włącza się gadanie.
Kiedy wyjeżdżałam z Polski miałam kilka swoich kręgów – przyjaciele z liceum, ze studiów, z pracy. Było to dość pokaźne grono wspaniałych ludzi „do tańca i do różańca”. Po roku-dwóch na emigracji przyjaciół z którymi mam regularny kontakt mogę policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy przyjeżdżam do Polski wiem, że spotkam się z większą ilością osób, ale potem wpadniemy gdzieś w swoje osobisto-zawodowe zobowiązania i zapomnimy o mailach i telefonach.

Po przeprowadzce do Szwajcarii w 2011 roku przez pierwsze kilka miesięcy byłam sparaliżowana – jak ja poznam nowych ludzi? Jak dam radę z bardzo podstawową znajomością francuskiego? Dopiero po jakimś czasie na forum English Forum Switzerland poznałam pierwszą osobę – dziewczynę z Kolumbii, która tak jak ja przyjechała do Szwajcarii za miłością. Połączyło nas to doświadczenie oraz to, że obie szukałyśmy pracy. Johana pomogła mi rozjaśnić moje początki w Szwajcarii, jest niezwykle pozytywną osobą, zarażała mnie swoim optymizmem i radością. Potem poszło w miarę szybko – zaczęłam pozanawać kolejne osoby, krąg znajomych się powiększał. Wreszcie poznałam wspaniałą Niemkę, która kilka miesięcy wcześniej przeprowadziła się do Szwajcarii wraz ze swoim chłopakiem. Nawet nie myślałam, że to spotkanie na kursie francuskiego zaowocuje nie tylko moją przyjaźnią ze Steffi, ale męską przyjaźnią naszych partnerów.

I tak po trzech latach budowania na nowo relacji społecznych, okazało się, że Szwajcaria była tylko miejscem tymczasowym i naszym następnym przystankiem są Stany. Oswajanie nowego miejsca i samotności zaczęło się od początku.

Mieszkamy w Miami w jednym z wielkich budynków, w którym są setki mieszkań, i setki potencjalncych znajomych. Los się do nas uśmiechnął – nasi sąsiedzi są wspaniałymi, pomocnymi osobami. Dodatkowo prawie wszyscy, których znamy są Amerykanami, więc dzięki temu poznajemy amerykańskie zwyczaje, historię i uczymy się też języka. Jednak na emigracji brakuje mi pogaduszek przy kawie z przyjaciółką, wspólnych zakupów czy wypadów do kina. Nie zawsze wszystko uda się przelać na papier, czasem chcesz się wygadać, dać upust słowom i uczuciom, mówić to co myślisz i co ślina na język przyniesie. I najważniejsza rzecz – o wiele łatwiej jest się wyżalić w swoim ojczystym języku, niż w języku którego się nauczyłaś.

Dziękuję Siostrze, Monice i Agnieszce, że zawsze są przy mnie.

Post powstał w ramach cyklu o Przyjaźni w Klubie Polki na Obczyźnie.