27.03.2017

Mój pierwszy dzień w nowym kraju

Pierwszy dzień: Szwajcaria

Do wyjazdu przygotowywałam się przez miesiąc, odeszłam z pracy we wrześniu 2011 roku, byłam bardzo podekscytowana i gotowa na nowe życie w alpejskim raju. Załatwiałam ubezpieczenie, domykałam stare sprawy w Polsce, zrobiłam generalny porządek w moich rzeczach, które miałam zostawić u rodziców. Zostawiłam „otwarte” drzwi w kilku firmach, gdyby okazało się że mój wyjazd to wielkie nieporozumienie. Czas przygotowań do wyjazdu pamiętam bardzo dobrze, ale przyznam się szczerze, że nie pamiętam dnia wyjazdu - kiedy rodzice odwieźli mnie na dworzec, nie pamiętam drogi autobusem do Szwajcarii. Dobrze za to pamiętam mój wielki bagaż, ogromną czarną walizkę oraz plecak ze stelażem, w których miałam prawie całe moje życie. Pamiętam, że mój M. odebrał mnie z przystanku przy stadionie olimpijskim w Lozannie. Nie pamiętam za to jak wróciliśmy do jego mieszkania – autobusem, taksówką, samochodem? 
Przez pierwsze dwa tygodnie mieszkaliśmy z moją przyszłą teściową, przeuroczą kobietą, ale przyzwyczajoną do życia w pojedynkę. Wiem, że było jej trudno mieć mnie w domu cały czas. Nie pamiętam sobotniego wieczoru, kiedy przyjechałam, chyba mieszanka radości, niepewności o przyszłość zupełnie zabrała te wspomnienia. Świetnie pamiętam za to drugi dzień w mojej nowej ojczyźnie – wspaniały spacer nad brzegiem jeziora, w promieniach jesiennego słońca, otoczona feerią kolorów jesiennych liści. Ta niedziela właśnie dała mi na jakiś czas siłę, nadzieję i dużo radości. To było piękne popołudnie, pełne zachwytu. Czułam, że mogę tam zostać i zacząć budować swoje nowe życie.

Jeden z pierwszych spacerów po przeprowadzce do Szwajcarii

"Ostatnie" zdjęcie przed wyjazdem ze Szwajcarii

Pierwszy dzień: USA
Mój drugi pierwszy dzień w nowej ojczyźnie pamiętam zdecydowanie lepiej. Tym razem więcej było niepewności i smutku. W sobotni styczniowy poranek 2015 roku, tuż przed wylotem, Szwajcaria żegnała nas przepiękną pogodą – jak na dłoni widać było alpejskie szczyty. Pamiętam dobrze jak stałam nad brzegiem jeziora i płakałam, zastanawiałam się jak mogę zamienić ten kraj na jakiś inny? Potem do głosu doszedł rozsądek i powody, dla których zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę. Lecieliśmy z Genewy, przez Zurych do Miami. Pamiętam, że samolot był wypełniony po brzegi, to był styczeń pełnia sezonu w Miami. Nasz samolot lądował już po zachodzie słońca, pilot zawrócił nad obszarem Everglades i pamiętam, że w wodzie widziałam odbicie księżyca – wyglądało magicznie. Wzięłam to za dobry znak, że wszystko będzie w porządku i dam radę po raz kolejny. Mój M. wyprowadził się ze Szwajcarii kilka tygodni przede mną i to on przygotował mieszkanie na mój przyjazd. Pamiętam jazdę windą na 35 piętro, prawie puste mieszkanie i zachwyt nad widokiem z balkonu. Wszystko było takie wielkie, inne, nowe. Pierwszej nocy nie zmrużyłam oka – hałas za oknem był nie do zniesienia, huk samolotów wybudzał mnie za każdym razem kiedy zapadałam w drzemkę. Po dwóch latach przyzwyczaiłam się do hałasu, ale wciąż nie przyzwyczaiłam się do Miami.


Pierwszy poranek w naszym mieszkaniu w Miami

Wpis jest częścią wiosennego projektu Klubu Polki na Obczyźnie - Pierwszy dzień w moim nowym kraju


15.01.2017

Enjoy your meal! czyli dziwne/ciekawe zwyczaje kulinarne w Stanach Zjednoczonych

Z klubowiczkami z Klubu Polki na Obczyźnie zabieramy Was w podróż dookoła świata, aby podzielić się z czytelnikami najdziwniejszymi i najciekawszymi kulinarnymi zwyczajami naszych nowych ojczyzn. Czy jesteście gotowi odwiedzić dzisiaj Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i spróbować dwóch specjalnych dań mięsnych oraz zimowego deseru? Dla osób wrażliwych polecam przejście od razu do deseru.  

Czy może dziwić coś w kraju gdzie prawdopodobnie żyją wszystkie narodowości świata, gdzie prawie w każdym mieście można znaleźć restauracje z najbardziej odległych krańców naszego globu?
Kiedy przyjechałam do Stanów najbardziej zdziwiły mnie serwowane tutaj porcje. Od zawsze słyszałam historie o monstrualnych daniach podawanych we wszystkich fast-foodach. O bufetach typu „all you can eat”, gdzie płaci się tylko za wejście a potem można jeść do upadłego. Po dwóch latach w Stanach to już nie wywołuje u mnie wielkiego zdziwienia. Wszystko jest kwestią wyboru, i tutaj niestety, też ilości posiadanej gotówki. Płacisz mało, idziesz do fast-food i dostajesz wielkiego hamburgera, tonę frytek i hektolitry słodkiego napoju. Płacisz dużo, jesz malutką sałatkę na przystawkę, kawałeczek świetnie przygotowanej wołowiny jako danie główne i makaronika na deser.  
Ale nie o tym dzisiaj chciałam opowiedzieć. Dzisiaj amerykańskie dziwności, które znalazłam z pomocą rewelacyjnej książki „The Mad Feast” (Szalona uczta) napisanej przez Matthew Gavin Franka, który dokonał niesamowitego przeglądu charakterystycznych dań z każdego Amerykańskiego stanu. I znajdziemy tutaj takie dania jak – key lime pie z Florydy, deep dish pizza z Chicago czy nowojorskiego bajgla, ale znajdziemy także mega-dziwne połączenia smakowe, 3 z nich chciałabym Wam trochę przybliżyć.


Zacznijmy od stanu Arkansas. Stan położony jest w południowo-wschodnim terytorium USA, graniczy m.in. z Luizjaną na południu i Missouri na północy. Przez Arkansas przepływa także rzeka Missisipi. Frank przestawił tutaj „Beaver Tail Bouillon”, czyli bulion z ogona bobra. Nawet podaje przepis jak taki bulion przygotować. Podstawowy składnik to oczywiście ogon bobra, chyba nie tak trudno ten składnik znaleźć... Kiedy rozpoczęłam poszukiwania w Internecie, aby znaleźć więcej informacji na temat tej zupy trafiłam głównie na strony kanadyjskie, gdzie ogon tego ssaka jest jedzony na zdecydowanie szerszą skalę niż w Arkansas. Jednym z miast gdzie taki bulion jest wciąż serwowany to Cotton Town leżący w centrum stanu. Wiele wyników pokazuje także rodzaj słodkiego ciasta o owalnym kształcie (wywodzi się z Kanady). I tego się trzymajmy, wolę taki „ogon bobra”, niż arkansański bulion. Ale jeśli ktoś chciałby spróbować gulaszu (zamiast bulionu) to zapraszam tutaj: http://www.backwoodsbound.com/zbeaver5.html
Zamiast zupy – kanadyjski „ogon bobra”: 

(źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:BeaverTail_pastry_Ottawa.jpg )

Z uroczego stanu Arkansas pojedziemy teraz do Zachodniej Virginii.  Nie mamy tak daleko – 3,5 godziny samolotem z przesiadką w Charlotte (Karolina Północna). Tutaj, według Franka, typowym daniem jest gulasz ze szczura (ewentualnie wiewiórki). Skąd taka „tradycja”? Zachodnia Virginia jest zagłębiem węglowym – mnóstwo tutaj kopalń, wiele siły roboczej przybywającej do USA na początku XX wieku to właśnie przyszli górnicy.  Kiedy przemysł górniczy zaczął podupadać (pomimo moich poszukiwań nie mogę znaleźć przedziału czasowego tego procesu), coraz więcej osób miało problemy ze znalezieniem mięsa do codziennych potraw, a że szczurów jest zawsze pod dostatkiem… Autor wspomina także obowiązujące w Zachodniej Virginii prawo „Roadkill” (zabójstwo przy drodze), związane z prawem kierowcy do zabrania zabitego na drodze zwierzęcia i jednokrotne skonsumowanie go.  Prawo to różni się w zależności od stanu, w Zachodniej Virginii kierowca nie musi informować żadnych służb o zabitym zwierzęciu i może od razu zabrać je ze sobą. Dlatego tradycyjny gulasz może być także w wiewiórek (jako jednym z częstych zwierząt-ofiar). Daruję sobie zdjęcie gulaszu ze szczura. Zamiast tego poniżej zdjęcie najlepszej rybnej kanapki w Zachodniej Virginii. Bar, który je sprzedaje otwarto w 1914 i jak widać przetrwał próbę czasu i konkurencję ze szczurzym gulaszem. 


Po tych dwóch mało przyjemnych daniach przenieśmy się daleko na zachód. Tak daleko, że jesteśmy już bliżej Azji niż USA. Tak, jesteśmy na Hawajach… W wolnej chwili obejrzyjcie krótki film na temat tradycujnego tańca Hula tutaj .
Na Hawajach spróbujemy Shave Ice (shave, nie shaved). Legenda powstania tego Hawajskiego przysmaku nie jest wcale przyjemna. W roku 1893, kiedy obalono Królestwo Hawajów nowy rząd wdrożył ustawę mającą na celu zaprzestanie rozprzestrzeniania się trądu (Hawaje przez wiele lat były miejscem zsyłki dla chorych na trąd). Zgodnie z tym prawem wszyscy trędowaci mieli zostać przesiedleni z wyspy Haua’i na wyspę Molokai. Chorzy sprzeciwili się tym nowym zasadom i doszło do wybuchu Wojny Trędowatych (Leper War). Wielu trędowatych ukrywających się w jaskiniach, zostało zabitych przez żołnierzy przybyłych z haubicami. Część z chorych zdołała jednak uciec i rozprzestrzeniła się po wyspie. Aby ogłosić zwycięstwo nad siłami rządowymi - uderzali mieczami w bryły lodu (nie pytajcie mnie jak do nich dotarli), kruszyli lód na małe kawałki. Te odrobiny zbierali do koszyków i rzucali w niebo jak konfetti. Historycy twierdzą jednak, że deser wywodzi się z Japonii i został "przywieziony" wraz z japońskimi imigrantami. 
Nie należy mylić „snow cone” z „shave ice” pisze Frank. Shave ice jest bardziej delikatny i przypomina prawdziwy śnieg (który jak wiadomo na Hawajach w odsłonie naturalnej nie występuje).
Przy tym daniu pokuszę się o przetłumaczenie przepisu podanego w książce Franka – to podobno najbardziej tradycyjny hawajski shave ice.
Składniki:
- czerwona fasola azuki (ugotowana i pozostawiona do wystygnięcia)
- pokrojony świeży owoc (może być mango, liczi, kiwi)  
- syrop cukrowy
- kostki lodu
- skondensowane mleko
- sproszkowane Li-hing-mui (suszona solona śliwka)
Połącz fasolę z syropem cukrowym, aby powstała średnio-gęsta pasta. W garnuszku zagotuj wybrany owoc z syropem cukrowym, kiedy owoc będzie już miękki gotuj na wolnym ogniu przez 2 minuty. Odstaw na bok na dwie godziny aby owoc nasiąknął syropem. Skrusz lód za pomocą maszyny do kruszenia lodu (możesz także spróbować tradycyjnej metody z mieczem…). Podaj lód na miseczce, szklance lub w rożku, polej syropem z owocami, przystrój pastą z fasoli, polej skondensowanym mlekiem i posyp proszkiem ze suszonej solonej śliwki. I tradycyjny hawajski shave ice gotowy! Smacznego. 

(źródło: By Nesnad - Own work, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=44864279

Pomimo trzech dość dziwnych przysmaków które przestawiłam, mam nadzieję, że nadal macie ochotę odwiedzić Stany Zjednoczone i spróbować filadelfijskiego cheesesteaka, kalifornijskiej california roll czy po prostu dobrego hamburgera.