31.07.2012

historia o kocie

Nie od dzisiaj wiadomo, że jestem wielbicielką kotów. Zawsze chciałam mieć puszystego kiciusia, który siadałby na kolana na zawołanie, wygrzewał się na kaloryferach i spał spokojnie w nocy. W 2002 roku trafił do nas Franciszek (zwany również Franiem, Franeczkiem). Franek był przeciwieństwem tego co napisałam wcześniej - nie lubił się przytulać, chodził swoimi ścieżkami i potrafił szaleć przez całą noc zrzucając kubki i szklanki z szafek. Franio posiada niezwykle donośny miauk :) Kiedy przeprowadziłam się tutaj wiedziałam, że kota mieć nie będę (M. ma uczulenie), mieszkamy na parterze, więc to musiałby być kot wychodzący...
Pewnego dnia, zaraz po przeprowadzce do La Tour, za oknem, na tarasie zobaczyłam przecudną kicię, zaglądająca przez okno i skrobiącą żeby ją wpuścić. Kicia dała się od razu pogłaskać, przymilała się, mruczała. I tak zostałyśmy koleżankami - ja i Ananas (takie jej dałam imię). Myślałam, że jest niczyja, i że może poprzednia najemczyni mieszkania ją dokarmiała, dlatego wróciła. Ja nie chciałam być gorsza - kupowałam kici jedzonko, zapraszałam do mieszkania. A tu nagle któregoś dnia okazało się że ona ma właściciela! który mieszka naprzeciwko nas. I dostałam 'opitol' że ją dokarmiam :( przestałam, ale kicia wraca. Aha... jej prawdziwe imię to Babusz(ka), wolę Ananas :) Kicia przybiega na gwizd, jak pies, wskakuje na kolana, zasypia pod kocem i czasem nie można jej dobudzić. Czasem, znienacka wskakuje na taras, kilka razy już mnie przestraszyła...
Oto i Ananas:
Ej, kim jesteś??

Weno, otwórz, bo tutaj jest zimno!

Będzie żarełko??


Daj jedzenie a nie foty robisz

My :)

Z 'kolegą'
 

28.07.2012

szwajcarski folklor

Zbliża się 1 sierpnia, święto narodowe. Okoliczne miasta już przygotowują się do hucznej zabawy.
W Vevey co sobota odbywa się folk-jarmark. Można napić się wina z lokalnych winnic (oczywiście po zakupieniu kieliszka za "jedyne" 9,5 chf, co tydzień jest nowy...), posłuchać muzyki i zobaczyć lokalne tańce.
Lokalnym instrumentem jest "Cor des Alpes" czyli Róg alpejski, dawniej służył do komunikacji w górach, teraz to bardziej folklor i symbol Szwajcarii.
Cors des Alpes


Urocza mała Heidi :)

Orkeistra 'Amis du Gros de Vaud'

Szwajcarskie tradycyjne harce

Harców ciąg dalszy

A do tego wino i salee (tarta z serem...)

27.07.2012

into each life some rain must fall

Zainspirowana przepiękną piosenką Elli Fitzgerald & The Ink Spots (do posłuchania tutaj) zaczęłam się zastanawiać nad tym deszczem padającym na (nad?) moim istnieniem w Szwajcarii. Niby wszystko pięknie, widoki, słońce, góry, lasy, wino i sery... Ale ja jednak tęsknię za Polską, nawet za rynkiem bałuckim. Tutaj nie ma opcji kupienia od "babci na straganie" pachnącego koperku albo kobiałki truskawek pachnących latem. Kiedy idę tutaj na "rynek" (wt/sb) to te owoce czy warzywa nie są dla mnie takimi prawdziwymi, prosto z pola zakupionymi od "chłopa". Tutaj wszystko jest sztuczne, oczywiście można się zaprzyjaźnić z rolnikiem i kupować od niego ziemniaki, pomidory czy jajka, ale policzy ze dwa razy więcej niż w sklepie (bo tutaj moda na ekologię jest bardzo droga). Tęsknię za polską komunikacją miejską (pewnie niektórzy pukają się w głowę), ale tutaj nawet nikt nie mówi 'przepraszam' jak się przepycha do drzwi. I ta klimatyzacja! Na dworze +30 a w autobusie +15 :( angina gotowa.
Pewnie gdybym miała pracę i dopływ gotówki bardziej uczestniczyłabym w życiu tutaj i nie narzekała. Ale wygląda na to że Szwajcaria mnie nie chce...

Into each life some rain must fall
But too much is falling in mine
Into each heart some tears must fall
But some day the sun will shine...

I tak czekam na to prawdziwe szwajcarskie słońce... 
Taki nastrój jakiś mi się przyplątał, tęsknoty za Polską. Bo tam prawie wszystko jest lepsze... A tutaj wydaje się lepsze tylko na powierzchni.

Szwajcarska świnia prosto z Zurichu



26.07.2012

wyprzedaże wyprzedaże

Gorący okres wyprzedaży dobiega końca, więc większość sklepów chce pozbyć się ubrań/rzeczy etc. które w przyszłym roku pewnie już nie zostaną sprzedane. A koszty składowania są na pewno dość wysokie. W ramach oszczędności oczekuję na ostatnie dni wyprzedaży z niecierpliwością, i tak udało mi się zakupić kostium kąpielowy za całe 3 franki, piżamę za 5, a szlafrok za 10. Było oczywiście o wiele więcej, nieco droższych okazji, ale i tak przeceny w porównaniu z Polską są niebotyczne. Podczas ostatnich dni ceny spadają o ok. 70-80%, nawet na artykuły kuchenne. Cudnie jest zakupić sobie lampki LED do ogrodu za 7 chf i kilka pudełek do pakowania żywności za 5 chf. Na przecenie zalazłam też kilka ciekawych rzeczy firmy Bodum, ale niestety w nieco wyższych cenach, więc musiałam darować sobie zakup. Ale kiedy widzi się przepiękny czajnik do kawy/herbaty za 40 chf zamiast 120 to aż ręka sama sięga po ten produkt. Ale jak już wiem, nie można mieć wszystkiego (tutaj się dobitnie o tym przekonuję każdego dnia), więc należy się cieszyć się z tego co się ma (tego się jeszcze uczę). Czas na kawę! I kawałek gorzkiej czekolady Nestle za 1chf (również kupiona na przecenie...)
Znalezione na jakimś spacerze...

23.07.2012

taki post refleksyjny

Wczoraj wybraliśmy się na poszukiwania grobu Charliego (Charlesa) Chaplina. Zanim wyruszyliśmy poczytałam sobie trochę o jego życiu i śmierci. Niestety jeden Polak nie uszanował śmierci Chaplina i w 1978 roku (3 miesiące po jego śmierci) razem z Bułgarem wykradł trumnę z ciałem (!) aby szantażować wdowę po Chaplinie i wyciągnąć od niej pieniądze, kiedy to się nie udało, najmłodsze dziecko Chaplina było przez tą dwójkę prześladowane. Panów udało się schwytać i osądzić, a trumnę ponownie umieszczono w grobie i przykryto betonem (1.8 m głębokim).

W poszukiwaniu grobu udaliśmy się na dwa okoliczne cmentarze, tutaj nie ma podziału na religię przy chowaniu zmarłych, wszyscy chowani są w jednym miejscu. A po 30 latach pomniki są usuwane (oprócz tych historycznych, wyjątkowych). To nie bardzo mi się podoba, ale jest to dla nich jedyny sposób, żeby cmentarze nie rozrastały się do niebotycznych rozmiarów.

Odwiedziłam też przepiękny kościół protestancki (St. Martin) w Vevey, położony na wzgórzu, widać go prawie z każdego miejsca w Vevey. Kościół był kościołem katolickim, ale w czasach kiedy katolicy zostali stąd wygnani, przejęła go gmina protestancka i tak już zostało.

Kilka zdjęć z wczoraj (nie często robię zdjęcia na  cmentarzu, ale wczoraj musiałam...)





















Wewnątrz kościoła znajdują się przepiękne witraże





21.07.2012

dzisiaj krótko

Zaraz idę na spotkanie expatów szwajcarskich.
Rano znów piekłam babeczki (wolę tą nazwę niż muffinki, a muffinki wolę bardziej niż cupcakes).
Tym razem na kinder-bal - siostrzeniec M. miał urodziny i obiecałam przygotować coś słodkiego.
Były naprawdę dobre. A te z czerwonymi owocami przygotowywałam po raz pierwszy, wg przepisu po francusku :)


19.07.2012

aktywny tydzień dobiega końca

Jutro ostatni francuski. Szkoda, bo to był bardzo ciekawy tydzień, z jednej strony francuska gramatyka, słownictwo, wymowa (ech...) a z drugiej poznawanie historii okolicy. W ciągu tygodnia dowiedziałam się więcej niż wiedziałam do tej pory. I uwaga uwaga! dużo tutaj polskich śladów. W jednym z hoteli, w ogrodzie stoi pomnik Henryka Sienkiewicza. Otóż nasz noblista zmarł w Vevey, podejrzewam że mieszkał w hotelu w którym stoi jego pomnik (mam zamiar przeprowadzić prywatne śledztwo na ten temat..). Razem z Ignacym Paderewskim założył Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce (znany także jako Komitet w Vevey), który w czasie I Wojny Światowej przekazał ok. 20 milionów franków na pomoc materialną.
Muszę się "wślizgnąć" do tego ogrodu i zrobić zdjęcie pomnikowi, widziałam go z daleka i jest całkiem okazały (Sienkiewicz siedzi na ławce <?> z książką na kolanach).
Ignacy Paderewski to znana tutaj osobistość - w Morges, gdzie mieszkał, ma swoją ulicę, hotel oraz muzeum. W Vevey jest ulica jego imienia. Wiem że jest też pomnik/tablica pamiątkowa, ale jestem dopiero na jej tropie.

Poza polskimi "tropami", miałam okazję zapoznać się z twórczością francuskiego (z wyboru, ale szwajcarskiego z urodzenia) architekta Charles-Édouard Jeanneret-Gris, czyli Le Corbusiera. W Corseaux jest jeden z jego pierwszych projektów - Villa du Lac, którą zaprojektował i zbudował dla swoich rodziców.

W Vevey też część swojego życia spędził Charlie Chaplin (jest tutaj pochowany). Charlie Chaplin miał romans z Polą Negri. Jaki ten świat mały ;)

Aha... i w La Tour-de-Peilz ostatnie swoje dni spędził Gustave Courbet (Les Demoiselles des bords de la Seine; L'origine du monde; La Femme au perroquet).

Villa du Lac - widok od strony jeziora

Villa du Lac

Villa du Lac - pokój gościnny (zlew z zamykanymi drzwiczkami)

Widok z pokoju gościnnego

Łazienka z widokiem na Alpy

Villa du Lac

Tablica upamiętniająca Courbeta

Charlie Chaplin w Vevey, pomnik naturalnej wielkości



16.07.2012

ogrodowo-balkonowo

Wyszło słońce, ciepło, lato... A ja jeszcze nie pokazałam mojego ogródka :)
Wygląda dość skromnie, bo niestety musiałam zrobić czystki w roślinach, bo albo robale mi je zeżarły, albo wcale nie wzeszły... Cóż jestem początkującą ogrodniczką i takie rzeczy się zdarzają. Trening czyni mistrza!

Żałuję że jest to taras bez widoku (nie licząc sąsiadów...), ale jak miło jest sobie usiąść z kawą na zewnątrz i pisać bloga... 
A za chwilkę praca domowa z francuskiego do odrobienia. Jestem już po pierwszych zajęciach i poziom nie jest tak wysoki jak myślałam, więc trochę żałuję że nie poszłam do wyższej grupy, ale najważniejsze to zacząć mówić do ludzi w tym języku, co na razie wydaje mi się najtrudniejsze.

Mięta, bazylia, petunie i kwiaty o nieznanej nazwie...
Na zdjęciu nie widać dogorywającego tymianku...

Wreszcie mamy stół i krzesła. Możemy grillować na całego!
(bałagan w tle nie należy do nas...)


15.07.2012

kurs na francuski!

Jutro pierwsza lekcja francuskiego... stresuję się! No i poziom ma być wyższy niż zaplanowano. Jeny jeny jeny... Trochę muzycznego ukojenia... The Irrepressibles - In this shirt


14.07.2012

MJF jeszcze raz

Ostatnie dni Montreux Jazz Festival i ostatnia szansa na dobre koncerty za darmo (za najlepsze trzeba słono płacić...) Wczoraj posłuchałam Niki and The Dove (gdzieś przeczytałam, że to nowa Kate Bush), Citizens! (spodziewałam się czegoś lepszego...). Dzisiaj przez totalny przypadek trafiłam na koncert japońskiego zespołu Gocoo. Rzadko zdarza mi się słuchać na żywo wschodniej muzyki, ale to co zobaczyłam i usłyszałam było niesamowite. To były tylko i aż bębny, które wyczarowały tak niesamowite dźwięki, muzycy tworzyli teatr, wszystko było wspaniale zsynchronizowane. Przez pierwsze 10 minut stałam jak wryta i czułam ciarki na plecach, już dawno muzyka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Chociaż myślę, że nie tylko na mnie, bo po koncercie do stoiska z płytami Gocoo ustawiła się długa kolejka.
Zdjęcia nie oddają tego co widziałam, ale było magicznie i wzruszająco... a film nie chce się załadować :-(








12.07.2012

bez blendera ani rusz!

Jeśli mam wybierać mój ulubiony sprzęt kuchenny to z pewnością będzie to blender! Nie ma nic lepszego niż poranny koktajl owocowo-jogurtowy...

Malinowo-gruszkowy

Wiśniowo-gruszkowy

Sok z pomarańczy, koktajl kiwi-banan

Napój pietruszkowo-pomarańczowy z wodą mineralną

Przygotowania... truskawki-mango-kiwi







































































































A to do posłuchania dzisiaj na przekór wszystkiemu i wszystkim...
Los Campesinos You! Me! Dancing!

7.07.2012

muffiny

Upieczone! I wytrawne i słodkie... Poniżej rezultaty...

A teraz gotujemy chińszczyznę... weekend w kuchni!

Wytrawne przed pieczeniem

Wytrawne z fetą, suszonymi pomidorami i czarnymi oliwkami

Zanim poszły do piekarnika...


Czekoladowe przed dekoracją


Czekoladowe z bitą śmietaną i pachnącą słońcem maliną