Zastanawiałam się co jest najbardziej charakterystycznego w mojej emigracji. I być może to dziwnie zabrzmi, ale moja emigracja jest mocno kulinarna. Totalnie "wyemigrowałam" z polskiej kuchni, przenosząc się na międzynarodowe talerze. Dlatego dzisiaj jest:
B jak bon appétit!
Do czasu wyprowadzki z Polski mieszkałam z rodzicami, więc za bardzo nie martwiłam się co będzie na obiad, bo wiedziałam, że tata zawsze przygotuje coś pysznego. Po pracy pałaszowałam talerz zupy pomidorowej (mojej ulubionej! koniecznie z ryżem) albo kotleta mielonego z ogórkiem kiszonym. Jedzenie było dla mnie ważne, ale wystarczyło że było dobrze doprawione, nie chodziło wcale o wielkie doznania kubków smakowych. Trochę sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy w pracy poznałam koleżankę K., która świetnie gotowała i piekła i to ona pokazała mi, że jedzenie może być sztuką. I tak doszliśmy do roku 2011 kiedy zdecydowałam się wyprowadzić do Szwajcarii. Tam otworzyły się przede mną wrota kulinarne. Co prawda pierwszy rok mieszkania w Szwajcarii to było raczej kupowanie najtańszego jedzenia (ja nie miałam pracy a mój mąż nie zarabiał dużo, ale więcej o tym w kolejnych literach alfabetu).
Mój M. gotuje wspaniale, jego pomysły i umiejętności w kuchni są nieocenione. On jest "chef", a ja "sous-chef" odpowiedzialna za sprzątanie, bo jak mówi Gordon Ramsey "cooking station has to be clean!". Czasem mianuję siebie też "pastry chef", bo uwielbiam piec.
Po kilku miesiącach w Szwajcarii zdecydowaliśmy, że będziemy odkładać pieniądze, aby raz w miesiącu pójść do restauracji, aby zjeść coś pysznego. To Szwajcaria dała mi odkryć takie pyszności jak dobrze przygotowany stek, kaczkę w calvadosie, fois gras poele (wiem, dla niektórych fuj...), raclette, ser kozi z figami czy przegrzebki. To tam miałam możliwość skosztować kuchni molekularnej w słynnej restauracji Denisa Martin w Vevey. To tam totalnie zakochałam się w restauracji L'Olivier położonej nad brzegiem jeziora Lemańskiego (Genewskiego) z najcudowniejszym creme brulee jaki kiedykolwiek jadłam. Jeśli dodać do tego litry szwajcarskiego wina Chasselas z Lavaux, Humagne Rouge z kantonu Valais czy Merlot z kantonu Ticino.... zdecydowanie mogę napisać Bon Appetit moja emigracjo!
W Stanach próbujemy kontynuować tradycję otwierania i zadziwiania kubków smakowych. Niestety tutaj z tym trudniej, dobre restauracje w Miami są dość drogie i... wcale nie takie dobre. I z gotowaniem też jest trudniej, ale wciąż mam nadzieję, że uda nam się w czymś zakochać kulinarnie.
Molekularna kolacja |
Merlot z Ticino |
Przegrzebki (Noix St. Jacuqes) |
Creme brulee |
Mąż gotuje tajską kolację |
C'est la vie - B jak Bordeaux
Anna Maria Gregorowicz - B jak Belgia
Direction Sweden - B jak Boję się
Justa poza granicami - B jak Będzin
Kropka za oceanem - B jak Brookfield Zoo
Nie zawsze poprawne zapiski Dee - B jak Boze Narodzenie, Buraki i Belgia
Gone to Texas - B for Beans
Anna Maria po polsku - B jak Brak
Ale mi dziewczyno narobiłaś smaka wymieniając te wszystkie potrawy! Mniam mniam
OdpowiedzUsuńJak pisałam ten tekst to strasznie głodna sie zrobiłam ;)
Usuń